Uroki wiejskiego życia... ( James Herbert "Dom czarów")

Mistrz soczystego horroru w nieco innym wydaniu. Właściwie to... w zupełnie innym wydaniu, ponieważ "Dom czarów" to w istocie czarowna opowieść. Bardzo sielska, nieco romantyczna, ale zdecydowanie, w żaden sposób, nie budząca grozy. No, może lekki niepokój, ale- o dziwo- naprawdę bardzo satysfakcjonująca.

Trochę mnie ten czar zdezorientował, bo taka nieherbertowska ta stylistyka. W każdym razie skłania się bardziej ku fantastyce, czy wręcz baśniowości. Do horroru czy nawet thrillera droga bardzo daleka. No więc mamy bajkową nieco opowieść o zakochanych, którzy szukają swojego miejsca na ziemi. I odnajdują je w podupadłej, acz niepozbawionej pewnego uroku, posiadłości na dość odległej prowincji. Stan jej jest faktycznie dość mizerny, ale wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to musi być to miejsce, więc młodzi z radością i entuzjazmem podejmują wyzwanie. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że dom zaczyna żyć własnym życiem...

Taka to właśnie urocza opowieść o domu z duszą:). Ale przyznać muszę, że prześledziłam historię z przyjemnością, gdyż wszystko tu było takie... czarujące! Przede wszystkim bohaterowie. Midge i Mike dołączają do grona najbardziej ulukrowanych, pięknych, młodych i zabójczo zakochanych postaci wszech czasów. Zdarza mi się mieć skłonność do takich idealnych postaci, jak z obrazka, czy też z bajki- w tym przypadku. Oczywiście bywa, że czarne chmury zasnuwają niebo i następuje straszliwa sprzeczka. Ale miłość i tak "zapłonie w świetlistej koronie"- wedle słów klasyka:). I nie - wcale się nie wyśmiewam! Naprawdę lubię tę parę! W końcu od ich miłości (w rozumieniu aktu fizycznego) dom zatrzęsie się w posadach- dosłownie. Tylko pozazdrościć... 

No dobrze. Jeszcze ta ich chatka. Też jest prze-anielska i prze-sielska. Wydaje się, że wyrosła prosto z runa leśnego i stanowi przedłużenie lasu, nieodłączny element krajobrazu. I do tego ma własną duszę. Kocha, cierpi, choruje i walczy, jakby była żywym organizmem. Skojarzenie z chatką Baby Jagi, jak najbardziej trafne. Mnie przypomina jeszcze kiczowate obrazeczki, które można nieraz kupić w chińskich marketach. Kolorowe, błyszczące, BROKATOWE:), ze strumyczkiem w tle. I gdzie tu miejsce na grozę?

Zaskakujące to, ale jakaś tam groźność tli się gdzieś na drugim planie- tajemnicza, nieco duszna aura naszego stareńkiego domostwa, niewyjaśnione przeobrażenia, osobliwe właściwości tego miejsca i bardzo niepokojące towarzystwo z sąsiedztwa, które zaczyna osaczać naszą cudownie idealną parę. Ale nie będzie to specjalnie wysublimowana groźność, ponieważ bajkowa proweniencja tych dziwów, bardziej skłania do uśmiechu niż strachu.  Jest w tym jednak pewien sekret i zagadka, która sprawia, że lektura jest gładka i przyjemna, a zakończenie nad wyraz nieoczekiwane.Oczywiście nie zaskakujące- to za duże słowo, ale z pewnością nie rozczarowujące. 

Teraz trochę prawdziwej krytyki. Może być prosto, ckliwie i rozrywkowo, ale nie może być bez sensu...  Coś nieprawdopodobnego, ale w powieści jest sporo przydługich i absolutnie zbędnych dialogów. Sama się sobie dziwię, że to mówię, bo to niezbyt konstruktywna uwaga- dialogi są jakie są i należy to przyjąć z całym dobrodziejstwem, ale... Poważnie. Kilka (-dziesiąt może nawet) stron zupełnie nic niewprowadzających dialogów- takich dialogów- pasożytów. Zajmują miejsce, a do niczego nie służą. To się rzadko zdarza pisarzom z górnej półki, ale bywa... jak widać...

Może trochę brutalnie powiem, że "Dom czarów" to książka w typie zupełnie odmóżdżających, super rozrywkowych i mało wymagających, acz wciągających i nader urokliwych. Z tego względu upodobałam sobie bardziej nowsze wydanie powieści, gdyż super-kiczowata okładka z roku 1992 (do kiczu też mam sentyment, więc nie jest to zarzut) sugeruje przerażające treści. A tych tu nie znajdziemy na pewno- to wyjątkowa mało straszna zawartość (jak na Herberta rzecz jasna). Niemniej warto przeczytać- powtórzę raz jeszcze. Choćby dla tego rozbrajającego wątku romansowo-erotyczno- zmysłowego:).  



Komentarze

Popularne posty