Spotkania Trzeciego Stopnia na nizinach pisarstwa polskiego... (Olga Haber "Oni")

Historia to króciutka, do połknięcia w jeden wieczór. Faktem jest, że istotnie byłam ciekawa finału. Zaintrygowała mnie atmosfera sielskiej wsi i zupełnie zwyczajni, swojscy bohaterowi oraz ich zmagania z codziennymi problemami. Ot, czterdziestolatka, uciekająca na wieś przed przeszłością po dość burzliwym związku, szukająca miłości i stabilizacji- nic specjalnego, ale też nic zniechęcającego. Takie rzeczy też miło czasem poczytać. I faktycznie pojawiające się na kolejnych stronach dziwności też zapowiadają się całkiem dobrze. Nie żeby należało się spodziewać czegoś odkrywczego. O nie, nie, nie! Wierni i oczytani fani horroru będą rozczarowani, gdyż klisze aż biją po oczach. Ale zawsze jest nadzieja, iż doznamy miłego zaskoczenia. No i tak, jakieś tam zaskoczenie nastąpiło. Obstawiałam inaczej. Finał mnie ociupinkę zaskoczył. Zamykając książkę, nie pomyślałam: dzięki Boga, uff, koniec. Nie zmęczyłam się bardzo. To plus.
Jednak styl... Styl jest koszmarny, nierówny i nie do przyjęcia. Rozumiem, że miał być kolokwialny- to jest ok. Ale infantylnego stylu nie jestem w stanie zaakceptować. Coś o k r o p n e go. Wycięłabym niestety większość wewnętrznych monologów głównej bohaterki, bo to tutaj kumuluje się całe zło. Nie wiem co kierowało autorką. Dlaczego uczyniła Natalię tak naiwną i emocjonalnie niedorozwiniętą? Wiem, że jej miłosne zawirowania miały jakieś tam znaczenie dla fabuły. Zakładam też, że ciągłe rozważania na temat głodu, jedzenia, zakupów spożywczych oraz problemów z wagą, miały oddać jej pospolitość i zapośredniczyć w swojskim otoczeniu. Ach, i jeszcze obsesyjne myślenie o seksie- może chodziło o skłonności do uzależnienia i nieopanowany temperament. Ale... Ale.... To głupia kobieta była. Chociaż i głupotę można jakoś obronić, umotywować, sprawić, że się ją zaakceptuje i nie będzie ona wybijać się na pierwszy plan historii. Książka o głupiej kobiecie, która niespodziewania znalazła się w centrum tajemniczych wydarzeń- to by się dało obronić! A to jest postać zupełnie nie z tej bajki. Kosmitka. Nomen omen...Nie. Nie. Nie.
Ja naprawdę bardzo lubię literaturę popularną i kocham horrory. Rzadko mi się zdarza wybrzydzać, bo nawet najbardziej naiwna opowiastka może być w jakiś sposób odkrywcza. I nie wymagałbym od tego typu pozycji specjalnie wyszukanego stylu. Czasem nawet świetnie się bawię przy horrorach klasy Z. Jednak w tym przypadku bardzo mnie ten sztampowy język raził.
Podsumowując- historia ciekawa, ale wykonanie szwankuje. Co do "groźności" omawianej grozy- to, owszem, bywają momenty "straszące". Słusznie wybrałam wieczór, gdy po domu krzątał się mój mąż, gdyż jestem strachliwa. Ale jest to lekka odmiana grozy. Takie tam delikatne uszczypnięcie:). Nic wielkiego. O okładce od wydawnictwa Videograf nie ma sensu nawet wspominać. To klasyczny przykład kompletnej ignorancji i nieprzystawalności formy do treści. No i właśnie. Polecić czy nie? Rzadko mi się to zdarza, ale nie wiem...
Komentarze
Prześlij komentarz