Samogwałtem mnie nie weźmiesz! (Bentley Little "Instynkt śmierci")

Moje pierwsze spotkanie z Bentley'em Little'em. Porażająco nieudane. A na okładce rekomendacje Kinga... Obiecywał wydarzenie roku i bohatera na miarę największych zabójców wszech czasów. Ale to naprawdę koszmarnie nieudany horror. Zachodziłam długo w głowę, co też mistrz miał na myśli? Kingu, drogi Kingu o czym ty myślałeś? Sprowadziłeś mnie na manowce. Być może nadal bym się nad tym głowiła, gdyby nie niezawodna pani Olga z bloga Wielki Buk (absolutnie najdoskonalszy książkowy blog jaki kiedykolwiek widziałam, czytałam itd., gorąco polecam), która w jednym z wpisów wspomniała, że Kingowi zdarza się czasem rekomendować pozycje co najmniej średnie. Przyczyna? Nieznana. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: no wiecie, ja jestem jeden, mnie się nie da powtórzyć, ale sobie przeczytajcie to czy tamto, bo mi się wydaje w miarę sensowne... Mistrzu, bo stracę wiarę i ochotę...

Być może jestem niesprawiedliwa, gdyż okazuje się, że "Instynkt śmierci" wielu czytelnikom przypadł do gustu. Niewątpliwie mieści się on w ramach gatunku- zdarza mu się straszyć, a nawet przerażać. Ale mnie wprawił raczej w konsternację. Bo oto, po raz kolejny, mam przed sobą świetny zamysł, który mógłby zostać przekuty w jeszcze lepszą historię. Ale wygląda to tak, jakby autor baaaaardzo się spieszył i machnął- DOSŁOWNIE MACHNĄŁ- na kolanie, taką, powiedzmy, no... "prowizoryczną powiastkę". Właściwie zalążek. 

Oczywiście, mam do powiedzenia kilka ciepłych słów:).  Zawsze tak mam, bo każda książka, nawet najbardziej grafomańska (nawet- uwaga!- "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a"!), posiada ziarenko potencjału (niekiedy mikroskopijnej wielkości)- hipotetyczną możliwość, że mogłaby być historią wielką, gdyby zrobić ją troszkę inaczej. W tym przypadku również tak się dzieje.

Fabuła nie jest niczym oryginalnym- miłośnicy grozy z łatwością odgadną utarty schemat. Seryjny morderca, senne miasteczko, kilka dziwnych zdarzeń z przeszłości, zagmatwane tropy, śledztwo.  Ale tli się delikatnie nadzieja na oryginalna zawiązanie i rozwiązanie akcji. Bo faktycznie coś w tym jest. Zbrodnie, dokonywane na zupełnie przypadkowych ludziach, posiadają pewną wyróżniającą cechę. Nie tylko są wyjątkowo brutalne, ale też zdradzają artystyczną precyzję, nietuzinkowy umysł oraz nadludzką, fizyczną siłę mordercy. Poza tym, obiecujące wydają się wątki, rozgrywające się w tle: tajemnica domu z sąsiedztwa czy traumatyczna przeszłość jednaj z bohaterek-Cathy. I mogłoby być przepysznie, gdyby nie fakt, że większość tych wątków nie ma absolutnie znaczenia dla rozwoju akcji. Tak nie może być! Liczyłam na sieć powiązań przyczynowo- skutkowych, na jakieś niespodziewana zwroty, jakiś błysk, olśnienie! Ale nic z tych rzeczy. Te historie po prostu żyją sobie swoim własnym, niezależnym życiem i ucinają się w zasadzie w pół zdania. Kompletna konstrukcyjna wydmuszka. Tym bardziej, że rozwiązanie zostaje nam podane na tacy, gdzieś w połowie książki. I dalej już wszystko jest jasne jak słońce. No takich rzeczy się nie robi! Kingu, pytam raz jeszcze: o co ci chodziło?

Podobają mi się bohaterowie. Wprawdzie są bardzo niedopracowani- przydałby się konkretny szlif. Ale mamy tu całkiem obiecujące postaci i kilka dobrze zapowiadających się historii (oczywiście kompletnie zbędnych  dla samej fabuły- zero umotywowania).  A już Katrina otrzymała w mym grozo-lubnym sercu szczególne miejsce, pośród wyjątkowo diabolicznie złych bohaterów, o których nigdy nie zapomnę. Ależ to była chora, przerażająca i obmierzła baba- szkaradna z wyglądu i uosobienia poczwara. Coś okropnego. Jak na matkę "Szatana" przystało, sama cechowała się piekielnie kreatywną i iście makabryczną wyobraźnią. Kierowało nią nieokiełznane pożądanie, które chciwie i zachłannie zaspakajała, bez względu na konsekwencje. Katrina realizowała każdy najdrastyczniejszy pomysł, podsuwany jej przez, opętany chucią, umysł. A sprytu jej nie brakowało. Przez lata ukrywała mroczną prawdę o sobie i swojej zbzikowanej rodzinie. Taka kobieta zasługuje na zdecydowanie lepszą oprawę. "Instynkt śmierci" jest nie ogarnia, za mało tam miejsca, dla tak kunsztownie skonstruowanego, piekielnego charakteru. Mam wrażenie, że opiewając postać głównego bohatera powieści, King najnormalniej w świecie przegapił tę postać. Katrina jest moją idolką! Aż żal, że autor dał jej tak krótkie i mało spektakularne życie... Jedynie męża otrzymała na swoją miarę- sztandarowy onanista literatury popularnej!

Jest makabra. Są najbardziej plugawe obrzydliwości. W końcu- są liczne obsesje i zboczenia. Krew i sperma leje się strumieniami. Czyż może być coś bardziej obiecującego dla fanów horroru gore? Szkopuł tkwi w tym, że  brakuje tu pewnej subtelności (!), pewnego polotu. Czegoś, co połączyłoby rozbiegane wątki, jakoś je fabularnie uzasadniło. Inaczej zostaje nam historia o mordercy, który mordował, i obok którego- zupełnie niezobowiązująco- snuło się kilka postaci z własnymi problemami. Bo czymś trzeba te kilkadziesiąt stron zapełnić...  To zupełnie odwrotnie niż u Grahama Mastertona. Ten z kolei często ignoruje bohaterów, skupiając się na zawiłościach fabuły. Ale to się o wiele przyjemniej czyta, bo jest jednolite i spójne. Przynajmniej zawsze mam pewność, że każde zdania, zdarzenie i dialog zawarty w powieści, będzie mieć później znaczenie. Po co komu precyzyjnie skonstruowany bohater, gdy nie ma formy, w której by go można umieścić?

Rozumiem, że dla kiepskiego horroru, nie warto tracić czasu i pieniędzy na projektowanie godnej okładki. Ale może by tak jednak trochę bardziej się wysilić?





Komentarze

Popularne posty