S- f w wydaniu retro! (Gustave Le Rouge "Więzień na Marsie")

Zdarzyło się kiedyś tak, że zanim hobbity zamieszkały w Śródziemiu, zaludniały Marsa. I nie mam pojęcia czy Tolkien czytał kiedykolwiek dylogię marsjańską, ale jeśli nie, to się nazywa prawdziwe pokrewieństwo dusz! Gustave Le Rouge bowiem powołał je do życia pierwszy. Prosta arytmetyka pokazuje, że jego Marsjanie są starsi od mieszkańców Shire o prawie 30 lat:). Oto marsjańska odmiana hobbita, zwana Erloorami, walcząca z groźnymi retro- potworami Roomboo. Kosmos.

Co to była za niezwykła lektura! Stuletnia, zramolała staruszka, ale jaka żywotna. Do rzeczy. Fani szeroko pojętego s-f wiedzą, że to nurt bardzo, bardzo różnorodny. Zanim się wykluło nasze współczesne sajfaj, gatunek przeszedł szereg ewolucji i przepoczwarzeń. Będę szczera- do tej pory ignorowałam zamierzchłe prapoczątki gatunku.  Stos książek czeka na swoją kolejkę- kto by się porywał na dzieła prehistoryczne!? Ale przypadkiem stało się i bardzo jestem z tego zadowolona, bo była to przednia lektura. Dawno się tak nie ubawiłam. Nie sądzę, żeby była to książka dla każdego- raczej dla miłośników gatunku, pragnących odsapnąć od "poważnych":), klasycznych pozycji. Zapewne w momencie wydania była to powieść traktowana bardziej serio niż dziś- no to nie ulega wątpliwości. Nawet taki laik jak ja, wie mniej więcej (bardzo mniej więcej...) jak wyglądają planety. Faktem jest, że nigdy specjalnie nie interesował mnie wymiar merytoryczny fikcji naukowej. Więc analiza typu: "to przecież sprzeczne z prawami fizyki", zupełnie do mnie nie przemawia. Skoro jest tak napisane- ja to łykam:).  Ale, że na Marsie nie ma życia, to już wiedzą dzieci w przedszkolu. Sto lat temu nikt tego nie wiedział. Dziewiczy teren, dziewicza planeta. Idealna do zaadaptowania.

"Więzień na Marsie" to pierwsza część tzw. Dylogii marsjańskiej. Jej bezpośrednią kontynuacją są "Niewidzialni". Głównym bohaterem historii jest Robert Darvel, francuski inżynier, który zostaje wystrzelony na Marsa, mocą bramińskiej magii. Na planecie przeżywa szereg przygód. Poznaje jej (bardzo swojską) topografię, mieszkańców oraz przebogatą historię.  Zważywszy na nie do końca jasne okoliczności nagłego zniknięcia bohatera, jego przyjaciele na Ziemi najpierw poszukują wskazówek, a potem starają się sprowadzić go na naszą planetę.  Tyle na temat fabuły. Bo to, co mnie najbardziej urzekło, to nie tyle to, co zostało napisane, ale  JAK  zostało napisane.

Jaki to niesamowity styl! Archaiczny język i konstrukcje gramatyczne są bardzo ciekawe dla dzisiejszego czytelnika- takie niespotykane, wręcz "orientalne"! A przy tym tak ujmujące i ckliwe, że autentycznie uśmiałam się do łez. I powiem szczerze, że czytałam (a potem odsłuchałam) bardziej dla tegoż właśnie stylu niż samego opowiadania. Chociaż konwencja w jaką ubrał historię autor to prawdziwa hybrydowa perełka. Że fikcja- to wiadomo. Trochę może faktycznie naukowa. Ale zdecydowanie bardziej baśniowa. Zacne miejsce zajmuje wątek romansowy oraz przygodowy. A przygoda to nie byle jaka- dynamiczna, wartka, z zaskakującymi zwrotami akcji, nagłymi zgonami, fascynującymi finałami! A więc wciąga- naprawdę bardzo wciąga. Wedle literackich, fachowych analiz Dylogia marsjańska stanowi pomost między Juliuszem Verne a Herbertem Wellsem. Czytałam  jednego i drugiego. I stwierdzam, że to wysoce uproszczona klasyfikacja. Tak oryginalnego s-f nigdy wcześniej nie czytałam.

Przymykamy oko na kwestie społeczne takie jak: podziały klasowe, niewolnictwo, apoteozę mieszczaństwa itp. Naiwność i ckliwość naukowo- moralnych wywodów bohaterów można zaś potraktować jako dodatkowy walor rozrywkowy.  Czy można się nie zakochać w tej oldskoolowej retrofantastyce?  Zwracam oczywiście uwagę na oryginalne okładki, które podkreślają klimat baśni i niesamowitości- proste, dosłowne, bajkowe- takie jak lubię:).  I gorąca polecam!




Komentarze

Popularne posty