Skrzydełko czy nóżka? Dziś w karcie dań coś wyjątkowego... MIĘSO Z MEWY. Kto reflektuje? (Raphael Montes "Sekretna kolacja")

Nie bardzo lubię eksperymenty kulinarne. Kocham tradycyjną kuchnię polską i... chyba przy tym zostanę. Na mięso MEWY raczej się nie skuszę. Ale na "Sekretną kolację" zapraszam wszystkich, którzy cenią sobie czarny humor i literaturę spod znaku "przymrużonego oka". Bo to jest klucz do odczytania tej iście makabrycznej, kulinarno- rozbestwionej, brazylijskiej gastro- parodii.

Nie można "Sekretnej kolacji" traktować poważnie, a już na pewno nie powinno się jej klasyfikować do jakiegoś konkretnego gatunku czy nurtu. Ni to horror, ni thriller, z pewnością nie kryminał. A notka wydawcy mówiąca o "przerażającej spirali zbrodni" to jest jakaś pomyłka! Zbrodnia jest, ale na pewno nie przerażająca. No bez żartów:)... Nomen omen... To jest ŻART przecież. To pastisz jest. To parodia jest. Może zaszokować jedynie kogoś, kto nigdy nie zetknął się z tematem kanibalizmu.  I nie będzie tego szokowania za wiele. Właściwie, koneserzy gore w ogóle niczego tu nie znajdą, poza łamaniem społecznego tabu i kilku faktycznie krwawych, ale niezbyt mocnych scen. Bo też nie dla pojedynczych scen warto przeczytać tę powieść, ale dla całokształtu, czyli prześmiewczo- groteskowej formuły, ze schematycznymi, naiwnymi, egzaltowanymi bohaterami, satyrą na media społecznościowe, oraz inne zjawiska popkulturowe. I tych literackich odniesień grubymi nićmi szytych.

Wystarczy rzucić okiem na zarys fabuły. Czwórka przyjaciół- studentów, stanowiących dość osobliwy zestaw, wynajmuje drogie mieszkanie w dzielnicy Copacabana. Jest wśród nich przeambicjonowany kucharz Hugo, uzależniony od jedzenia i gier komputerowych, rozlazły Leitao, lękliwy i niezdecydowany, początkujący lekarz Miguel, oraz łasy na pieniądze i żądny sukcesu, acz zupełnie pozbawiony żyłki do interesu Dante. W pewnej chwili do kwartetu dołącza Kora- profesjonalna prostytutka z artystycznym zacięciem, marząca o wydaniu swojej grafomańskiej poezji. Na skutek nieoczekiwanych zbiegów (i rozbiegów) okoliczności,  ta dziwaczna ferajna zostaje wplątana w bardzo nielegalny i moralnie wątpliwy biznes z ludzkim mięsem w tle. Zmuszeni do spłacenia horrendalnego długu, przyjaciele postanawiają zaprosić, żądnych egzotycznych doznań kulinarnych, bogaczy na sekretną kolację tematyczną pod szyldem "Dania z MEWY".

Dla mnie była to świetna rozrywka. Szczegółowe (chociaż nie aż tak detaliczne, jakby sobie życzył amator krwawych  i makabrycznych pozycji) opisy dań z ludzkiego mięsiwa, serwowanych podczas tytułowych kolacji, oraz cała ich oprawa (łącznie z charakterystyką bogatych, ekscentrycznych uczestników tych oryginalnych przyjęć) były tak dziwne i kretyńskie, że nie można było się nie uśmiechnąć z politowaniem nad głupotą człowieczą... I powiem szczerze, że tak bardzo skupiłam się nad absurdalnością kolejnych wydarzeń, że zupełnie nie zwracałam uwagi na to, że pośród ludzkich ciał, porozwieszanych na hakach, niczym świńskie tusze w rzeźni, tli się jakaś grubsza intryga! No więc, nie wiem czy była ona przewidywalna, czy nie:). Ale ja się tego zakończenia nie domyśliłam. Może jestem za mało gramotna, może za mało uważna...

Ale jak tu się zastanawiać nad wątkiem kryminalnym, kiedy nawrócona prostytutka, z zaciętością godną Hannibala Lectera, rozcina nieboszczyka piłą łańcuchową w kolorze "jajecznym" (bardzo modny ostatnio), na której widnieją naklejki z "Gwiezdnych wojen" (równie modna personalizacja narzędzia pracy)??? Szalona kobieta. Na dodatek, w przerwach pomiędzy oprawianiem kolejnych ciał, ślęczy nad notatnikiem i pisze wiersze... To jest tego typu humor. Dopatrywanie się tu jakiegoś wydźwięku edukacyjnego, moralnego, ekologicznego czy społecznego, jest moim zdaniem kompletną pomyłką. Że co? Że promowanie wegetarianizmu? Czy jeszcze poważniej: głos w sprawie kanibalizmu? To jest ŚMIECH!!! Śmiech nad infantylnością, różnego rodzaju fiksacjami,  uzależnieniami, życiową nieudolnością. Śmiech, śmiech, śmiech. Tu nie ma bohaterów do "lubienia", tu się nikomu nie kibicuje. To jedynie typy- mają reprezentować poszczególne, jednowymiarowe osobowości, bez głębszej psychologii. Jest Dante, jest Umberto... Brakuje tylko Eco:P. Imiona godne wielkich ludzi. A to tylko brazylijski opera mydlana. Ciąg wydarzeń to istne błędne koło, w którym absurd goni absurd, a każda decyzja pociąga za sobą szalone konsekwencje i kolejne niewyobrażalnie niedorzeczne akcje. 

Zabójczo kiczowata okładka polskiego wydania to kwintesencja zawartości książki. Dokładnie tego się należy spodziewać: przaśnej, plastikowej, niepoważnej, trochę surrealistycznej, trochę makabrycznej treści. Świeże serce na wagę! Dziś wyjątkowa promocja!

Forma nie jest doskonała- to taki sobie styl, bez specjalnego polotu. Dość powiedzieć, że jest przeciętny i poprawny. Po prostu przezroczysty. Akcja toczy się w równym, jednostajnym tempie. Przyspiesza na moment jedynie pod koniec. Paradoksalnie, wbrew kontrowersyjnej tematyce, narracja (choć pierwszoosobowa, w postaci wspomnień Dantego) jest pozbawiona nadmiernego rozemocjonowania, ale momentami aż za bardzo sucha i płaska. To mi trochę zgrzytało. No, nie jest to styl porywający. Ale przyjmijmy, że to też mógł by pewien zabieg. Każdy ma swoją metodę:).

Na pewno nikt nie poczuje się zwalony z nóg. Nie doznamy również obrzydzenia, jakiego można by się spodziewać po książce o polędwiczkach z rosłego Brazylijczyka i udkach Azjaty w sosie własnym. Ale przeczytać warto. Dowodem niech będzie moja deklaracja zapoznania się z pozostałymi, dostępnymi na rynku polskim, pozycjami autorstwa Montesa. Tymczasem zastanowię się, co dziś podać na kolację. Mięsa mewy nie sprzedają w pobliskich marketach, więc zjemy coś tradycyjnego w stylu grillowanego kurczaka:). Ale mięsa się nie wyrzekniemy. Co to, to nie!

Komentarze

Popularne posty