Tu nic nie ma. To jest puste w środku... (Olga Haber "Wyklęci")

Ja naprawdę bardzo szanuje książki. Szanuje słowo pisane oraz twórców tegoż, ponieważ sama zawsze marzyłam o napisaniu czegokolwiek, co nadawałoby się do opublikowania chociażby na blogu. Ale sądzę, że należy być ze sobą szczerym. Nawet jeśli w każdym człowieku tkwi ziarno artysty oraz materiał na przynajmniej jedną powieść, to nie każdemu będzie dane ten potencjał z siebie wydobyć. Ponieważ oprócz niespożytej wyobraźni, do tworzenia potrzebny jest dar wymowy. Mi tego drugiego zawsze brakowało:). Dlatego też dziwi mnie bardzo, że na rynku wydawniczym pojawiają się raz za razem pozycje tak niedopracowane, jak ta, o której chcę dziś powiedzieć. I tylko z tego powodu w ogóle o niej wspominam, ponieważ z reguły wolę rozczulać się nad czymś wspaniałym i niezapomnianym. Ale "Wyklęci" również zostaną mi w pamięci na długo jako anty- przykład dobrej literatury popularnej.

Spotkałam się już z Olgą Haber i nie było to spotkanie udane. Dziś nastąpiło powtórne wielkie rozczarowanie- kolejna powieść to również nic innego jak zmarnowany potencjał. Jest jakiś pomysł, pewna wizja, która w innej formie mogłaby się z powodzeniem obronić. Tymczasem "Wyklęci" to  jeden wielki bałagan- i to pod każdym względem. Książka jest pełna błędów, prezentuje bardzo słabiutki styl, wątki są niemiłosiernie poplątane, pourywane, a bohaterowie są po prostu skopani (że tak powiem kolokowanie, dostosowując swój styl do powieściowego). I od nich zacznę, bo to mnie strasznie mierzi.

NIE ZNOSZĘ bohaterów, powołanych do życia przez Olgę Haber. I mam z tym problem po raz kolejny, ponieważ nie czytam książki skierowanej do młodzieży, ani stylizowanej na groteskę czy parodię, a dostaję bohaterów wyjętych żywcem z jakiejś grafomańskiej, kulawo stylizowanej młodzieżówki, albo tekstu satyrycznego (również kiepskiego, bo to trudny gatunek- wymaga wyczucia i wprawy). Zarówno główne postaci, czyli Justyna Sowa oraz Jerzy Misiak, jak i wszystkie pozostałe w tle, są kompletnie niedopracowane i schematyczne. Jednowymiarowe do bólu. Nawet nachalne próby psychologizowania nic tu nie dają, a jedynie irytują. Myślałby kto, że oni posiadają jakąś głębię. Nie! Są płytcy do bólu!

Dawno nie spotkałam tak infantylnych bohaterów. Kryminalni, którzy niby prowadzą śledztwo, głównie skupiają się na jedzeniu i piciu. Och, jedzenie tu jest wyeksponowane w nadnaturalny sposób, ale zupełnie nie wiem po co..? Ich drugą wielką obsesją jest seks. Nie ma w tej książce rozdziału wolnego od jakichś erotycznych dywagacji. Jadą na miejsce zbrodni- myślą o seksie. Oglądają zwłoki- myślą o wzwodzie. Mijają się na korytarzach- zastanawiają się nad możliwością zaliczenia kolejnej koleżanki z pracy. Wszyscy o wszystkich myślą w kontekście erotyczno- romansowym. Ile można??? To by się może sprawdziło w pornoparodii, ale to miał być horror!!! 

Poza tym, wszystkie postacie są niemiłosiernie rozchwiane i niezdecydowane niczym nastolatki w okresie największej burzy hormonów. Kto widział, żeby pani podkomisarz, która sama przechwala się, iż skończyła liczne zagraniczne kursy i ma za sobą lata rutyny, traciła głowę przy każdej możliwej akcji?! To tylko jeden z licznych przykładów fabularnych niekonsekwencji.

Mam wrażenie (zupełnie tak samo jak w przypadku powieści "Oni"), że autorka ma jakiś uraz do ludzi z nadwagą. Nie lubi grubasów, mówiąc wprost:)- każdy, kto ma tego typu problem, jest w powieści postacią negatywną (słabą, zakompleksioną, nieudolną). Natomiast kobiety sprowadza do roli niezbyt ogarniętych życiowo panienek, których jedyną ambicją jest dorwanie bogatego męża. Mężczyźni z kolei są wulgarnymi, zbyt pewnymi siebie samcami alfa, zafiksowanymi na tle pieniędzy oraz własnych członków (no, i może jeszcze młodych, atrakcyjnych kochanek).

Czy takie powinny być przemyślenia kogoś, kto przeczytał powieść grozy? Czy nie powinnam raczej rozkminiać wątku kryminalno- horrorowego? No powinnam! Ale nie mogę, bo to ostatni element na jakim mogłam się skupić. Generalnie pomysł nie był zły. Historia okrutnych morderstw w miejskiej, nowoczesnej dżungli,  z pradawną magią w tle, ma potencjał. Odpuściłabym liczne niedomówienia i niekonsekwencje, ale nie TEN STYL. Bardzo, bardzo słaby- chwilami aż kłuje w oczy. Składnia woła o pomstę do nieba. Zalecałabym też częstsze korzystanie ze słownika synonimów (co sama robię nieustannie)- jeden prosty zabieg i już byłoby lepiej. Nie chciałabym użyć tego zakazanego słowa, które podaje w wątpliwość jakiekolwiek walory estetyczne powieści. Ale jest tak, że ocieramy się o grafomanię. Tak to wszystko słabe i niedopracowane.

Nawet próby skolokwializowania stylu wypadły tu nader słabo, ponieważ wulgaryzmami też trzeba umieć się posługiwać. Mogą niesamowicie upieprznić i uatrakcyjnić lekturę, ale używane bez sensu i w nadmiarze, zupełnie tracą rację bytu i jakąkolwiek funkcję. Jeśli wypowiadają je wszyscy i w każdej (dosłownie każdej) sytuacji, najzwyczajniej w świecie nudzą.

Gdyby chociaż groza była taka jak oczekujemy. Ale to też kuleje niestety. Jedyna postać, która mogłaby pretendować do miana dobrze skonstruowanej, pojawia się za rzadko i też sporo jej brakuje do naprawdę złej czarownicy... Ona też jest erotomanką:), przez to bardziej niż straszyć, zdarza jej się rozśmieszać. I nie jest to wesołość wynikająca z obcowania ze świetną literaturą, ale raczej uśmiech politowania nad bardzo nieudaną historią. Lubimy krew, deprawację, zbrodnię, gwałt. Kochamy rozkład, odór śmierci i widok rozszarpanych ciał. Uwielbiamy zwyrodnialców i patologicznych morderców bez sumienia i bez uczuć. Ale tutaj krew przypomina kisiel- niczym marne efekty specjalne w horrorach typu Z. Nikt się  na to nie nabierze. Nie kupujemy podróby.

To nie jest dobra książka. To nie jest lektura dostarczająca dobrej rozrywki. Zważywszy na to, jak cenny jest czas... uważam, że szkoda na nią tracić choćby minutę.  Chyba, że w ramach eksperymentu lub żartu. Ale kiedy rynek wydawniczy pęka w szwach i rodzi tyle wspaniałych publikacji... Nie ma sensu tego czytać. Amen.

Komentarze

Popularne posty