Kuszący bukiet zapachów, a wśród nich... woń banału... (Agata Mańczyk "Eukaliptus i werbena")

Pierwszy tom sagi o rodzie Huczmiranek wprawił mnie w zakłopotanie. Jestem bardzo rozczarowana, a jednocześnie zafascynowana. Zaintrygował mnie tytuł. Wydawało się, że będzie to coś świeżego i lekkiego- jak eukaliptus i werbena właśnie. Obiecywano magię i tajemniczość- opowieść o sprawczej mocy aromatów, o silnych, mądrych kobietach, o zawiłych losach trzech pokoleń niezwykłej rodziny. A w tle- Warszawa. Ta sprzed stu lat, ta powojenna, i ta współczesna. Czy nie zapowiada się świetnie?!

Niestety... Moje oczekiwania zostały zaspokojone jedynie połowicznie. Wiele się zgadzało, ale jeszcze więcej bardzo mnie zasmuciło. Tak, jak zasmucić może zmarnowany potencjał. I zamysł dobry, i autorka świetnie rokująca, ale tak okropnie szkoda nie wykorzystanej szansy na wielką, czarowną, fantastyczną opowieść- o nietuzinkowych kobietach, dla kobiet, które cenią coś więcej niż zwykły, banalny romans.

Co się zgadzało...

Historia jest kapitalnie skonstruowana. I tylko dlatego dobrnęłam do końca... Jest w niej coś ekscytującego- od początku czuje się, że nie wszystko jest takie, jakie wydaje się być na pierwszy rzut oka. Finał może nawet lekko zaskoczyć (z naciskiem na "lekko":). Bo sama historia nie jest banalna. Jest ciekawa i wciągająca. Zgrabnie utkana nić zależności pomiędzy losami kilku pokoleń Huczmiranek, oraz ich konfrontacje z innym warszawskimi rodzinami, które podobnie jak nasze alchemiczki, skrywają  zdumiewające sekrety, są niesłychanie intrygujące. Chce się poznać te tajemnicę!

Również stylistycznie wszystko jest w najlepszym porządku. Poprawny, lekki, zgrabny styl- bardzo kobiecy, ale nie egzaltowany, ani nazbyt emocjonalny.  Narracja, prowadzona z trzech punktów widzenia, na trzech różnych płaszczyznach czasowych, sprawdza się znakomicie. Trzy bohaterki, trzy pokolenia, trzy życiorysy. A wszystkie są częścią jednej całości- wpływają na losy całego rodu. W pewnej chwili okaże się, jak wybory babki, mogą determinować życie jej wnuczek. Jak to wszystko ze sobą powiązane, splecione. Teraźniejszość jest zakotwiczona w przeszłości, a przyszłość wyniknie z ich obu. 

W takim razie, czego brak?

No właśnie. W książce o magii brakuje... MAGII.  I to brakuje jej bardzo... Mamy cały wachlarz nietuzinkowych kobiecych postaci. Tajemniczy, wielki ród, z wielowiekową historią. Piękne, wspaniałe, intrygujące kobiety, obdarzone niesamowitymi mocami- alchemiczki, czarodziejki, wirtuozerski, wizjonerki. I sam dar- umiejętność tworzenia magicznych mieszanek zapachowych, które mają cudowne właściwości. Mogą wpływać na nastrój, zachowanie, pamięć. To tak bardzo kobiece, subtelne, pełne finezji i elegancji. Mogę sobie wyobrazić te ledwo dostrzegalne aury i czuję aromaty, które otaczają bohaterki. Wystarczy przypomnieć sobie swoje ulubione zapachy i odpowiednie do nich skojarzenia. Słodka wanilia, rześka mięta, łagodny aloes, drażniące piżmo, chłodny eukaliptus, wibrująca pomarańcza. Wyobraźnia sama zaczyna pracować na najwyższych obrotach! Miłość, namiętność, pożądanie, szaleństwo. Odprężenie, spokój, pewność, błogość. Dezorientacja,  zagubienie, strach.... Tyle, że... w moich wywodach jest więcej magii niż w tej książce...

Wszystko co cudowne i niepojęte nie zostało tu w żaden sposób rozwinięte. Autorka gdzieś zagubiła całą tę wspaniałą atmosferę. Mam poczucie zupełnie zmarnowanego potencjału i kompletnego niedopowiedzenia. Bo magia została zaledwie wspomniana, a miała towarzyszyć bohaterkom całe życie! Brak tu niesamowitości i poczucia obcowania z czymś nadnaturalnym. Wszystko to zostało potraktowane boleśnie powierzchownie, trochę po macoszemu. Jakby całe to niezwykłe tło nie miało zupełnie znaczenia dla biegu wydarzeń, podczas gdy to ono właśnie jest kluczem do tej historii, jest jej istotą!

Nie wykorzystano również możliwości, jakie stworzył wybór miejsca akcji. A były to możliwości ogromne. Jakże się  ucieszyłam, kiedy jedna z bohaterek udawała się do cukierni Bliklego na słynne niegdyś pączki- ponoć rozpływały się w ustach:)! Raptem w zeszłym tygodniu rozmawiałam z mamą o tych pączkach! Opowiadała o nich z wypiekami na twarzy. A ja słuchałam zafascynowana o tym, jak to kiedyś było, gdzie się chodziło, o czym się marzyło. Miałam szczerą nadzieję, że Agata Mańczyk też coś na ten temat opowie, że przemyci trochę tego starodawnego czaru, niegdysiejszych zapachów, barw powojennej stolicy. Rozczarowałam się po raz kolejny, ponieważ oprócz kilku nazw ulic i kawiarni, w zasadzie nic więcej się o Warszawie nie mówi...

"Eukaliptus i werbena"... Nie mogę powiedzieć, że to była zła książka. Ale wiem, że raczej nie sięgnę po kolejny tom. Zbyt mnie razi banalność wykonania i niebezpieczne lawirowanie na granicy pospolitości. W taką historię, powinno się zaangażować całą swoją kobiecą duszą- głęboko i mocno. Ale nie można się wczuć w tę atmosferę, kiedy dane jest nam pływać przy samej powierzchni.

Komentarze

Popularne posty