Co ma piernik do... Gutenberga??? (Federico Andahazi "Księga zakazanych rozkoszy")

Bardzo rzadko czytam powieści historyczne. Zdecydowanie bardziej wolę zaglądać w przyszłość niż  w przeszłość. Jeśli już sięgam po tego typu literaturę, to musi mnie kusić obietnicą czegoś nietuzinkowego i niesztampowego. A tu proszę: romans historyczny, dreszczowiec, i erotyk w jednym.  Jak się ma historia wynalezienia druku do makabrycznych zbrodni, mających miejsce w ciemnych i wilgotnych komnatach tajemniczego Zakonu, o babilońskich korzeniach? Co łączy Jana Gutenberga z mogunckimi prostytutkami? I jaką rolę w życiu ich wszystkich odegra wielce uczony kopista i prokurator, Zygfryd z Moguncji? Wiadomo, że punktem wspólnym wszystkich wątków będzie WIEDZA- tajemna, pilnie strzeżona, zarezerwowana dla nielicznej grupy światłych i wykształconych. Wiedza, zapisana na kartach zakazanych ksiąg, tak chciwie chroniona przed wzrokiem prostaczków. Ale co jeszcze? Co jeszcze?

Fabuła obejmuje w zasadzie trzy płaszczyzny przestrzenno- czasowe. Pierwszą z nich jest sytuacja zakonu Świętego Kosza (czyli ekskluzywnego burdelu po prostu), w którym dochodzi do bardzo brutalnych mordów na Bogu ducha winnych (?) specjalistkach- profesjonalistkach z zakresu ars amandi. Kilka ulic dalej, na sali sądowej, odbywa się iście gwałtowny proces, w którym głównym oskarżonym jest Jan Gutenberg. W trakcie tegoż procesu, Jan ucieka pamięcią do przeszłości. I tak dowiadujemy się o wcześniejszych losach bohatera oraz okolicznościach jego aresztowania. 

Każdy z wątków jest zajmujący na swój sposób. Mnie najbardziej (no nie mogła być inaczej:) zaintrygowała historia Świętego Kosza. Raz, że tutaj kumulują się treści sensacyjno-kryminalne. Dwa- sama instytucja i jej wielowiekowa tradycja, z namaszczeniem przekazywana z pokolenia na pokolenie przez kolejne przeorysze, jest... wyjątkowo zaskakująca. Kolejne siostry giną w makabrycznych okolicznościach. Zostają uduszone oraz obdarte ze skóry. Szkopuł tkwi w tym, że wybór mordercy pada na te kobiety, od których zależy przyszłość samego Zakonu, ponieważ są one strażniczkami tajemnej wiedzy. Tej, dzięki której Święty Kosz przetrwał wieki. Tej, która dotyczy umiejętności  zapewnienia  niezapomnianych, acz zakazanych (w pewnych kręgach) rozkoszy i doznań cielesnych. Zaprawdę, opisy manualnych umiejętności uczennic przeoryszy Ulvy są przegenialne! Jeśli ktoś ma potrzebę udoskonalenia sztuki fellatio, to najlepsze wskazówki znajdzie właśnie tu! Nie śmiać się i nie kręcić głową z niedowierzaniem. Powieść rekomendowana, jako romans historyczny, a tu opisy rodem z Kamasutry. To mógł napisać tylko Argentyńczyk:). Jeśli ktoś kiedyś natknął się na fotografie Natalii LL i jej cykl "Sztuka konsumpcyjna" być może zrozumie sieć moich skojarzeń. Gdyby Ulva wpadła na pomysł, żeby swoim podopiecznym, demonstrować umiejętności przy użyciu banana, to wyglądałoby to właśnie tak jak u Natalii LL. Czytając, miałam te fotografie przed oczami. Wprawdzie rekwizyty się nie zgadzały, ale nic to:). Nic się nie zmieniło w tym temacie, pomimo upływu stuleci. To się nazywa ciągłość dziejowa.


Natalia LL, "Sztuka konsumpcyjna", 1974, fotografia, źródło: www.nataliall.com

Historia życia Jana Gutenberga w wydaniu Andahaziego również posiada swój urok. Nie żebym się specjalnie interesowała historią druku, bo tak nie jest. Ale w tym wypadku jest ona naprawdę wciągająca. Ja prześledziłam losy twórcy pierwszej przemysłowej metody druku z ciekawością i przyjemnością, ale nie bez pewnych trudności. Zdecydowanie niektóre fragmenty wspomnień Gutenberga są zbyt szczegółowe i za długie. Nie byłby to problem, gdybyśmy mieli do czynienia z fabularyzowaną biografią, ale nie o to tu przecież chodziło. Zdarzyło mi się omijać niektóre partie, opisujące zasady działania prototypowej drukarki itp., ponieważ nie byłam w stanie tego przyswoić... Ale już miłosne perypetie Jana i liczne przygody, które musiał pokonać po drodze, oraz determinacja w dążeniu do celu, porwały mnie bez reszty. 

Podobnie jak przemowy Zygfryda z Moguncji- głównego oskarżyciela w sprawie domniemanej czarnoksięskiej działalności Gutenberga. Te kwieciste, barwne, sugestywne, dowodzące perfekcyjnego opanowania trudnej sztuki oratorskiej,  mowy oskarżycielskie są świetne. Ubawiłam się przy lekturze po pachy. 

Pewnym zgrzytem jest z pewnością niejednorodność w sensie stylistycznym i objętościowym, podjętych wątków. Święty Kosz zasługiwałby na więcej uwagi, podczas gdy (wspomniane wcześniej) opisy konstrukcji wynalazków Gutenberga są za bardzo rozbudowane. A relacja w stylu kronikarskim może momentami znużyć najbardziej zapalonego czytelnika. Nie mówiąc już o tym, że taki koktajl tematyczny zasługiwałby na godne zwieńczenie w postaci spektakularnego zakończenia. Niestety to się tutaj nie udało. Owszem, w chwili gdy wychodzi na jaw, w jaki sposób  poszczególne wątki się ze sobą schodzą, wszystko zgrabnie się łączy i nie ma w zasadzie niczego, co by było fabularnie nieuzasadnione.  Ale bądźmy szczerzy- elementu zaskoczenia brak.

A jednak, bardzo szczerze polecam "Księgę zakazanych rozkoszy", bo to przyjemna i chwilami zabawna lektura.  Nie jest to może górna półka, w zasadzie- to dolna półka średniego poziomu (mam nadzieję, że wszyscy mnie zrozumieli:), ale ten klasztor i jego egzotyczne mieszkanki, odziane w zwierzęce skóry... Ja bym się skusiła:)




Komentarze

Popularne posty