Bardzo niesatysfakcjonujące zakończenie... (Lucy Dillon "Szcześliwe zakończenie")

Nie lubię, kiedy się mnie tak nieładnie oszukuje. Kiedy obiecuje mi się złote góry, a dostaję takie o raptem pagórki. Nie miałabym nic przeciwko pochodzeniu  po pagórkach, gdyby nie to, że przygotowałam się na wyprawę w góry! Miałam nadzieję na pasjonującą podróż, pełną zaskakujących odkryć, nagłych uskoków, malowniczych ustroni, ukrytych za horyzontem tajemniczych ścieżek, zapachów kwiatów i ziół, powiewów świeżego powietrza i zapierających dech w piersiach widoków. No i cóż... Nie powiem, że wycieczka nie była miła, bo jestem z niej zadowolona. Ale to była tylko prosta wędrówka przez polną ścieżynkę. Rześka i odświeżająca, ale zupełnie banalna, bez godnych zapamiętania incydentów.

"Szczęśliwe zakończenie" miało być książką o książkach. Przytaczam fragment wydawniczej propagandy: " Spisane na kartach lektur z dzieciństwa opowieści o miłości, przygodach, tajemniczych ogrodach, zgubionych psach, złych czarownicach i ogromnych brzoskwiniach ożywiają nie tylko zaniedbaną księgarnię – ich urok porywa także Annę i jej klientów. Temu czarowi nie jest w stanie się oprzeć nawet najlepsza przyjaciółka Anny – Michelle, która absolutnie nie chce uwierzyć w prawdziwą miłość i księcia z bajki. Czy mądrość i magia zawarte w opowieściach z księgarni pomogą obu przyjaciółkom – i ich bliskim – odnaleźć własne szczęśliwe zakończenie?".

................................................................................................................................
???????????????????????????????????????????????????????????????????????????
................................................................................................................................

Rozprawię się z tym "naciągactwem" później, żeby  nikogo tak z marszu nie zniechęcać, ponieważ to jest w gruncie rzeczy bardzo przyjemna i łatwa w odbiorze lektura. Czyta się szybko i lekko, jak to bywa z takimi ujmującymi, ciepłymi opowieściami o przyjaźni, miłości i marzeniach. Oczywiście książka nie jest w żaden sposób porywająca. A zakończenie będzie bardzo szczęśliwe, bo raczej nie mogło być inaczej. Wszystko się da wcześniej przewidzieć, tą uroczą "przewidywalnością", tak charakterystyczną dla tego typu pozycji (i tej konkretnej autorki rzecz jasna:). Taką "przewidywalność" bardzo się lubi, bo to ona sprawia, że czytamy książkę z błogim spokojem i upojną radością. Wszystkie kłopoty zostaną zażegnane, każdy  dostanie to na co zasługuje.  Będą żyć długo i szczęśliwie. I super- odprężyłam się, odpoczęłam, uśmiechnęłam. Trochę też pozazdrościłam- tego losu wolnego od kłopotów finansowych i zdrowotnych, tych pięknych domów, strojów i dochodowych biznesów:). Ale miłe to i rozczulające. Tak, że nawet bohaterkom wybaczam ich schematyczność i naiwność. Niech sobie będą słodkie, czarujące i POKRZYWDZONE. Przez jeden krótki moment, wydawało mi się, że Anna będzie moją ulubioną postacią. Miała kochać książki i wierzyć w ich czar. Miała przekonywać, że tkwi w nich kreacyjny potencjał, że mogą uczyć i nieść pocieszenie. I miała tą wieść ogłaszać światu. Ale Lucy Dillon nie pozwoliła wybrzmieć tej miłości!!! Zdusiła ją w zarodku i odebrała Annie jedyną cechę, która mogła uczynić z niej bohaterkę wyjątkową. 

Tak... Albo nastąpiła pomyłka i Anna wcale nie czytała, aż tak wiele, jak twierdziła, albo faktycznie nadchodzi w życiu (niektórych) kobiet taki dzień, kiedy jedynym ich marzeniem staje się posiadanie rodziny, a spacery z dziecięcym wózkiem urastają do rangi jedynego słusznego celu. Nie chcę przez to powiedzieć, że to jest coś złego! Ale tutaj mieliśmy do czynienia z obsesją. I tak mądra, zrównoważona kobieta, przepoczwarza się w samicę owładniętą misją macierzyństwa.

Jak to się mogło stać, że książka, której przyświecała misja upowszechniania czytelnictwa dziecięcego, stała się tak banalną obyczajówką? Nie wymyśliłam sobie tego. O tym pisze sama autorka, to też sugerują krótkie notki przed rozdziałami, które dotyczą popularnych i lubianych książeczek dla dzieci i młodzieży. Mieliśmy obcować z literaturą w literaturze. I przypominać sobie, jaki wpływ na nas samych miały lektury z dzieciństwa. Szykowałam się na sentymentalną podróż w przeszłość, bo też sama znam większość historyjek przytaczanych w "Szczęśliwym zakończeniu". I ten misyjny potencjał gubi się niestety gdzieś w połowie książki, kiedy nagle okazuje się, że Anna chce mieć dziecko...

I koniec. Rozpoczyna się książka o kobiecie, która chce mieć dziecko. I wszystko co robi, robi z myślą o dziecku. Boi się, że nie będzie miała dziecka. Myśli o tym, co będzie robić gdy już będzie miała dziecko. Zazdrości kobietom, które mają dziecko. I o książkach dla dzieci, też rozmyśla mając z tyłu głowy, że będzie chciała je przeczytać swojemu dziecku... I nie miałabym co do tego uwag, gdyby w notce wydawniczej, powiedziano mi, że szczęśliwym zakończeniem dla Anny, byłoby posiadanie dziecka! A tu gadka szmatka  o mądrości i magii, zawartej w książkach!

Nie chcę nikogo zniechęcić do sięgnięcia po "Szczęśliwe zakończenie". Jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę lekką, bezpretensjonalną, prostą pozycję do poduchy, to będzie to świetny wybór.  Bo i styl poprawny, i pewna dawka humoru zawarta, i naprawdę urocza historia, która może się spodobać, sprawdzić i miło połechtać swą cukierkową, sielską niekiedy, formułą. Ale obiecywanej magii brak. Literatura odgrywa tu marginalną rolę. Książki są. Owszem. Ale stoją na półkach w księgarni. Raczej nie mają wielkiego znacznie w życiu bohaterów. Coś tam się o nich mówi. No, parę razy jakoś tam wpływają na decyzję czy wybory. Ale w ostateczności stanowią wątłe tło dla wewnętrznych dramatów kobiet po przejściach i ich niespełnionych marzeń. Gdyby je usunąć z pola widzenia (te książki oczywiście- nie bohaterki), nic by się nie zmieniło. To byłaby ta sama prosta historia.

Proste historie mają swój czar- ta również posiada pewien urok. Ale jest on zdecydowanie mniejszy, niż ten, we wspominanych tu tytułach klasyków dziecięcych. Lucy Dillon może i zna ten czar, może i doznała tych wspaniałych, ciepłych, zaskakujących przeżyć, jakie niosą ze sobą opowieści czytane do poduszki przez naszych rodziców i dziadków. Ale nie wniosła tych upajających, świeżych doświadczeń do swojej powieści. Dlatego uważam, że "Szczęśliwe zakończenie" jest zwykłą, obyczajową, przewidywalną historią jakich wiele. Przeczytać można, ale bez wielkich oczekiwań.



Komentarze

Popularne posty