Nie taki znowu CUD, czyli rzecz o rozgorączkowanym nieboszczyku... ( Ignacy Karpowicz "Cud")

Nie taki znowu cud miał był miejsce w życiu naszych bohaterów, jako że wszystko w tymże życiu było "nie takie znowu", czyli było "nie-do-końca". I tak: Mikołaj (który generalnie był nie-do-końca- bo począł się przypadkiem, przez niedopatrzenie, a potem okazało się, że jest nie-do-końca normalny, a wręcz nadzwyczajny) zginął w wypadku, ale nie-do-końca (ani nie ostygł jak należy, ani w ogóle nie uczynił niczego charakterystycznego dla trupa, oprócz leżenia w zasadzie), Anna zakochała się od pierwszego wejrzenia, ale nie-do-końca (bo spojrzenie martwego Mikołaja było nader obojętne), babcia Helenka przyjęła wiadomość o śmierci wnuczka, ale nie-do-końca (zmienił jedynie stan fizyczny, ale był przecież nadal), ojciec Mikołaja przewidział te jego magiczne właściwości, ale też nie-do-końca (zważywszy na jego ciągły stan upojenia- objawienie nastąpiło, albo zostało wyobrażone), a matka kochała go bardzo, ale zupełnie nie-do-końca (bo właściwie wcale...), i wszyscy oni żyją teoretycznie, ale nie-do-końca (gdyż pogrążeni są w wiecznym marazmie). I generalnie główny bohater jest (a jakże!) "główny" nie-do-końca, bo przecież martwy (no prawie).

I byłaby to w zasadzie bardzo prosta historia, gdyby nie to... że nie jest taka do końca:). Prosta jest jedynie fabuła. Mikołaj ginie wypadku samochodowym. Anna zawozi zwłoki do szpitala, gdzie leżakują czas jakiś. Po drodze jednak, lekarka obdarza trupa gorącym uczuciem i postanawia się z nim związać- ze skutkiem wstecznym. I od tej chwili robi wszystko, aby przekonać siebie i innych, że jest (zarówno byłą, jak i obecną) partnerką denata. Rozgaszcza się w jego mieszkaniu, formuje nowe-stare wspomnienia z ich wspólnego życia, a nawet postanawia pójść krok dalej i decyduje się na powiększenie rodziny. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby Anna dopełniła swego dzieła na prosektoryjnym łożu bardzo-nie-małżeńskim, ale nie! Postanowiła znaleźć ojca zastępczego. O tragedii dowiaduje się rodzina zmarłego (nie-do-końca oczywiście). A następnie dochodzi do CUDU. Mikołaj nie umiera do końca, zatrzymuje się w pół drogi, jako pierwszy w historii CIEPŁY TRUP.

Ale, ale. Oto na scenę wkracza wielce natchniony ojciec Mikołajka, żeby uświadomić nam, iż jego syn nie jest takim o sobie zwykłym synem, ale darem z nieba (bądź z piekła- to się być może wyjaśni). A jego relacja jest nie-do-końca normalna, ponieważ przemawia głosem proroczym- takoż oryginalnym, jak i ordynarnym, ale zwinnym i rubasznym.

"Cud' jest powieścią niebanalna i zakręconą. Szaleństwo sięga zenitu, kiedy domniemany trup uznany zostaje za świętego. I oto przed szpitalem gromadzą się tłumy uzdrowionych, a z rozgorączkowanego, czerwcowego nieba spada orzeźwiający, puszysty (i tradycyjnie zimny) śnieg. Mikołaj jest przez chwilę w centrum wszech świata, jest jego pępkiem. Wszystko zaczęło się od niego. Teraz wszystko do niego się odnosi i od niego też zależy co się dalej stanie. Nikt nie potrafi rozwikłać zagadki jego nadprzyrodzonych, unikatowych właściwości. I bądźmy szczerzy- nikt się specjalnie nie stara, gdyż każdy jest zajęty własnym poletkiem. Błędne losy bohaterów, unurzanych w tej paranoicznej rzeczywistości, prowadzą do jeszcze bardziej popapranego finału. Nieprzepastny, irracjonalny, szaleńczy kocioł.   

Powieść Karpowicza przywodzi na myśl teatr absurdu. Wszyscy pochyleni nad prawie trupem, niczym nad mrożkowym katafalkiem- obłąkani i ogłupiali. Gdzie żałoba, gdzie ból, gdzie strach? I momentami chciałby się uciec z tej nienormalnej scenerii, ale nie można, ponieważ od książki nie sposób się oderwać! Wciąga i fascynuje z każdą kolejną stroną, w swoim dzikim, owczym pędzie. Faktem jest, że można się w pewnym momencie zagubić. Nie wiadomo już o co chodzi, co jest istotne. I w ogóle: co my czytamy?!  Ale to tylko złuda. Bo już za chwilę wszystko staje się jasne- cały paradoks, zagubienie bohaterów, pomieszanie myśli, demoralizacji i odczłowieczenie.

Ciekawa i nowatorska jest też struktura tekstu. Liczne uwagi w nawiasie, stwarzają wrażenie pewnego rodzaju słowotoku, dygresyjności, drobiazgowości i niedbałości, charakterystycznej dla mowy potocznej- szczegółowa obserwacja i szybki komentarz. Dwutorowość narracji jest kolejnym atutem. Ten obłąkańczy jazgot mikołajowego ojca pełni bezpardonowo demaskacyjną funkcję. Stylizowana na biblijne objawienie przemowa jest naprawdę imponująca- plastyczna, barwna, konsekwentnie i bardzo kunsztownie uformowana.

Są takie książki, które nie pozwalają o sobie zapomnieć. I nie trzeba ich wcale darzyć wielkim uczuciem. BA! Można ich wręcz nie znosić. Ale nie można pozbyć się ich z głowy. To jest właśnie to!


Komentarze

Popularne posty