Jak kobieta kobiecie... O babskim "pijarze" słów kilka. ("Dawna znajoma" Laura Marshall)

Meh... Albo ja nie zrozumiałam o co chodzi, albo ktoś tu odwalił niezłą lipę. "Dawną znajomą" poleca nam sama Jej Wysokość Rachel Abbott, która pisze świetne thrillery, i której ufam, i którą czytam z wypiekami na twarzy. Dlaczego ona to zrobiła? Ja nie wiem. Bo to z pewnością nie jest "doskonała powieść". To jest klumpiszcze, jakich niestety wiele na naszym rynku, a które omijać należy szerokim łukiem.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli... Książkę przeczytałam do końca. Napisana jest stylem prostym, przeciętnym, ale poprawnym. Może przydałaby się nieco lepsza redakcja i korekta, ale ogólnie ujdzie w bardzo gęstym tłumie. Nie jest to lektura z tych przeraźliwie męczących, których po prostu nie da się czytać. Ale owa wspomniana przeciętność i prostota sprawiają, że w ogóle nie jesteśmy ciekawi, co będzie dalej. I tak po dość intrygującym początku, kiedy dowiadujemy się, że Louise otrzymuje na fejsie zaproszenie od tytułowej dawnej znajomej, która jak się okazuje nie żyje już od wielu, wielu lat, zaczyna się ostry zjazd w dół. A na końcu wpadamy w maliny. Ale nie te maliny, które kocha każdy miłośnik thrillera, czyli te, w które zostajemy wpuszczeni przez sprytnego autora i jego mistrzowsko skonstruowane intrygi. O nie, nie moi Państwo! To są raczej te maliny, które wręcza się przed Oskarami dla NAJGORSZYCH filmów zaszłego roku. Czy istnieje książkowy odpowiednik Złotych Malin?  Bo ja nie mam pojęcia. Ktoś? Coś? 

Wydumane problemy Louise bardziej śmieszą niż budzą współczucie. To naprawdę jedna z najnudniejszych i najbardziej rozmemłanych postaci, z jakimi miałam do czynienia podczas moich książkowych wypraw. A było ich już całkiem sporo, więc mam jakieś tam rozeznanie. Po raz kolejny zdumiewa mnie fakt, że właśnie KOBIETA mogła stworzyć takie postaci kobiece- bo jest ich tu więcej niestety. Wszystkie one są zalęknione, nieporadne, nieprzystosowane do życia, ogarnięte dziwnymi fobiami i UZALEŻNIONE OD MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH. A to już przestaje być śmieszne... Jak kobieta kobiecie może urządzać taki PR? O co tu chodzi? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że te babskie portrety są bardzo nielogiczne, sprzeczne i schematyczne. W realnym świecie kobiety pokroju Louise (i całej reszty gwardii z zamordowaną Marią na czele), nie mogłyby po prostu istnieć. Albo musiałyby być pod stałą obserwacją terapeuty. Niegłupie (niby...), wykształcona, niebrzydkie, kasa też się zgadza. Z drugiej zaś strony strasznie nieszczęśliwe,  płytkie do granic absurdu, skupione wyłącznie na sobie i permanentnie przestraszone. Jak mawiał Ronald Weasley: człowiek nie może odczuwać tylu emocji jednocześnie (czy coś w ten deseń:)!!!   

Laura Marshall nie potrafi budować napięcia, nie radzi sobie z ogarnięciem wszystkich wątków, bezlitośnie je urywa i porzuca, szatkuje fabułę, a potem nijak nie potrafi jej skleić do kupy. Popełnia też jeden z najbardziej niedopuszczalnych błędów w samym finale. Nie będę zdradzać zakończenia, bo może ktoś jednak będzie miał ochotę przeczytać książkę. Choćby dla śmiechu. Ale każdy fan kryminału i dreszczowca, z pewnością zrozumie moje wątpliwości. Jeśli poruszamy się w pewnym kręgu podejrzanych, konstruujemy ich sylwetki i tworzymy sieć powiązań i zależności, to ja oczekuję, że będzie to miało jakieś znaczenie. Gdy nie mogę tego znaczenia odnaleźć w finale, to oznacza, że ktoś tu kompletnie nie ogarnął prawideł, jakimi rządzi się rasowy dreszczowiec...

Komentarze

  1. No powiem Ci - opisałaś to fajnie, ale jednak nie zachęciłaś do zapoznania się z tą pozycją. ;) A dlaczego dobry i poczytny autor wystawia dobrą opinię o promowanej książce innego autora, która wcale dobra nie jest? Tak samo jak niejednokrotnie robił to Stephen King - dla hajsu, niestety. Wydawnictwa gapnęły się jakiś czas temu, że jak na okładce rzucą, że King, Coben, albo ktokolwiek w tym stylu poleca i jest super, to książka będzie się sprzedawać świetnie (jakby nie patrzeć te nazwiska to marki same w sobie). Więc tak wygląda aktualnie marketing.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą absolutnie😕 te "kingowe" polecajki to już klasyczny przykład skoku na kasę. Ale nadal mnie zaskakują takie akcje. I sama się na to nabieram... tak nawiasem mówiąc😂!!!! W przypadku tej konkretnej pozycji jestem chyba jednak w mniejszości, bo widziałam sporo pozytywnych opinii.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tego, że wszędzie pozytywy - jeśli książka jest nowa, więc wydawca chce ją promować. Rozsyła po blogerach do recenzji. A że większość blogerów boi się zjechać słabą książkę w recenzji dla wydawcy, z którym ma współpracę, to w efekcie masz w blogosferze same zachwyty nad daną pozycją. I to jest pewna forma patologii wśród recenzentów - boją się krytykować (nie chodzi wszak o jazdę po bandzie, tylko o konstruktywną krytykę), bo boją się stracić współpracę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty