Anioły w mniejszym mieście... (Martyna Senator "Zanim zgasną gwiazdy")

Kolejna dość udana propozycja dla nastoletnich czytelników.  "Wielka" literatura w dużej ilości może nieco przytłoczyć. A taka krócieńka opowiastka, z pogranicza fantastyki i bajki, działa odświeżająco, jak owocowa granita w upalny dzień;). Może nie wpadłam w zachwyt, ale przeczytałam sprawnie i zwinnie. A przy zakończeniu nie na żarty się wzruszyłam. I BYŁAM nawet ODROBINĘ zaskoczona, że tak się sprawy potoczyły! Kiedy w co poniektórych (a właściwie w większości...) młodzieżowych książkach tego typu (mam tu na myśli te, które poruszają tematy związkowo- miłosne), od pierwszych stron, hula widmo przewidywalności, takie egzemplarze są na wagę złota. Jest nadzieja, miejmy wiarę.

Żeby nie psuć zabawy, nie mogę zdradzić zbyt wielu szczegółów- w zasadzie nic  ponad to, co zawiera nota od wydawcy. Chłopak budzi się w szpitalu z bardzo głęboką amnezją. Nie wie kim jest i jak się znalazł w obecnym położeniu. Pomagają mu przyjaciele, ale... Coś się nie zgadza. Coś jest nie tak z czasem. Coś się zmieniło w przestrzeni. Coś lub ktoś czai się za rogiem. A zaczęło się od snu i pewnej niepozornej dziewczynki z klepsydrą w dłoni. Brzmi intrygująco i takie jest w istocie.

Bardzo, bardzo udany wątek fantastyczno- magiczny. Niby nic nowego, a jednak zaskakuje w niektórych momentach. DOBRE, ciekawe, wciągające, zastanawiające, nie pozbawione głębi (na swój "młodzieżowy" sposób oczywiście- wiadomo o co chodzi:)! Te zawirowania czasoprzestrzenne- fajnie, oryginalnie nakreślone. Autorka żongluje dygresjami, odsłaniając kolejne tajemnice i wychodzi to arcyciekawie. Jasny podział bohaterów na dobrych i złych wprowadza atmosferę bajkowości. Leciutki, chwilami może nieco zbyt sentymentalny styl, ale z pewnością  nie infantylny, a poprawny i przejrzysty, czyni lekturę przyjemną i relaksującą.

Powinnam teraz uciąć i gorąco polecić "Zanim zgasną gwiazdy" wszystkim fanom lekkich powieści dla młodzieży, ale... Nie jest aż tak kolorowo, ponieważ nie rozumiem pewnej rzeczy i muszę to wypowiedzieć.

Ta miłość... Dlaczego robimy to naszej kochanej młodzieży? Dlaczego serwujemy im taką dziwną, toporną wizję zakochania? Dlaczego psujemy piękną historię TYM?  Ja nie wiem do kogo kieruję te pretensje:), bo sama nie czuję się winna. Albo jestem wybrakowanym egzemplarzem i nie mam pojęcia o prawdziwej miłości, albo autorzy powieści dla nastolatków kierują się jakimś dziwnie pokracznym, sentymentalno- ckliwym, na wpół "tikoromantiko", na wpół erotyczno- zmysłowym kluczem. Nie, nie, nie. Strasznie grubo ciosana ta historia miłosna. UWAGA- ona stanowi podstawę fabularną całości. Czy nie dało się inaczej? Jakoś tak mniej słodko, bez tych westchnień,  bez nagłego braku tchu i "nocy bez godziny snu" (tak mi jakoś pasowało- Piotr Rubik jest kwintesencją tej oto klejącej, budyniowej słodkości:)? Niech oni się kochają, niech się o siebie troszczą, niech giną w imię miłości! Ale niech to będzie miłość, w którą się wierzy, która przekonuje, która zawiera coś więcej, niźli powłóczyste spojrzenia.

Słuchajcie... to jest powieść o prawdziwym poświęceniu, o bezinteresowności, o wielkich, czystych, silnych uczuciach, które przezwyciężają śmierć. A oni tylko o jednym... Skąd ta młodzież ma potem wiedzieć o co chodzi w tej całej MIŁOŚCI, skoro czyta takie rzeczy??? Trochę realizmu. Wiem, gadam od rzeczy. Żądam realizmu w powieści fantastycznej, ale... Kiedy wszystko  takie piękne, wymowne, wzruszające, to chciałoby się, żeby takie pozostało- kolektywnie, całościowo, bez wyjątku. Uczuć w takiej kleistej formie ja nie kupuję.

No i co? Wygadałam się i wyżaliłam. I jestem ciekawa czy to naprawdę jest mój feler, że tak reaguję na shiperbolizowane, miłosne historie? Czy ktoś się ze mną identyfikuje???

Zaczytana Hanna





Komentarze

Popularne posty