Wielkieś mi uczyniła pustki.... ("Kto porwał Daisy Mason?" Cara Hunter)

Kolejne bardzo udane spotkanie z thrillerem śledczo- psychologicznym.  Aż trudno uwierzyć, że to debiut autorki. Lektura do połknięcia w jeden mroczny, pełen napięcia wieczór. Uwielbiam takie historie, bo choć nie są wolne od wad, i nie jest to też żadna wybitna literatura, to wciąga czytelnika bez reszty od pierwszych stron. Rzuca nim na wszystkie strony, zwodzi i myli tropy, skutecznie podnosi ciśnienie, kiedy po raz kolejny okazuje się, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Na końcu dostajemy jeszcze obuchem w łeb, żeby nie podnieść się zbyt prędko:). A kiedy w finale szeroko otwieramy oczy w geście niesłabnącego zdziwienia, książka szepcze nam do ucha z satysfakcją: "A widzisz człowiecze? Żebyś sobie nie myślał, że jesteś taki mądry..."

Tytułowa Daisy znika podczas przyjęcia urodzinowego. Zgłoszenia tajemniczego zaginięcia dokonują zmartwieni rodzice. Policja rozpoczyna dochodzenie. Jak to się stało, że ośmiolatka teoretycznie otoczona przez rodzinę, bliskich, koleżanki i kolegów ze szkoły ni stąd, ni zowąd dosłownie rozpływa się w powietrzu? Śledztwo od początku idzie jak po grudzie, ponieważ w tej dziwnej rodzinie coś się ewidentnie nie zgadza. Ani w relacjach, ani w emocjach, ani w faktach, ani w zeznaniach. Sprawa nabiera rumieńców z prędkością światła. Na jaw wychodzą coraz to nowsze i coraz bardziej niepokojące informacje. A wszystko to jest skrupulatnie obserwowane i komentowane przez użytkowników mediów społecznościowych, którzy w swoich domniemaniach oraz ocenach bywają naprawdę bezlitośni.   

Zaginięcie dziecka to temat wyeksploatowany do granic możliwości, mogłoby się wydawać. Każdy przeciętny czytelnik (czyli np. ja) doskonale wie, że w przypadku zaginięcia dziecka pierwsze podejrzenie zawsze pada na rodzinę. Bo- o zgrozo- w ogromnym procencie tych zdarzeń rodzina niestety okazuje się być winna. Znamy też masę schematów, wedle których takie sprawy się toczą i wiemy, że rozwiązania bywają nieprzewidywalne. Ale nie zmienia to faktu, że ta tematyka ciągle cieszy się ogromną i niegasnącą  popularnością. Ja też zawsze daję się w to wkręcić. I tym razem również popłynęłam. Bo któż nie dałby się wciągnąć w wir tych tajemniczych zdarzeń?! To, że Daisy zniknęła, to jeszcze nic! SPOILER! SPOILER! SPOILER! Jej w ogóle tutaj nie było...

Nie byłoby prawdą, gdybym powiedziała, że akcja pędzi na łeb na szyję. Akcja toczy się w normalnym tempie, a jej siłą napędową jest waga kolejnych odkryć naszych dochodzących oraz toczące się równocześnie śledztwo niezawodnych internautów. Ci solidnie sobie używają na naszych bohaterach. Ten wątek jest tu szczególnie niepokojący, ponieważ pokazuje jak wielką siłą są media społecznościowe, wszelkie portale umożliwiające komentowanie itp. To samonapędzająca się machina, która potrafi zdziałać wiele dla dobra potrzebujących, a jednocześnie jest szalenie niebezpieczna, bo bazuje na emocjach i może doprowadzić do ich eskalacji. Nawet dziś, kiedy większość z nas jest świadoma tego zagrożenia, zdarza nam się zapomnieć o tym niebezpieczeństwie i igrać z losem. To przecież takie łatwe! Rzucić w kogoś oskarżeniem, pomówieniem, plotką, nieprzemyślaną krytyką. Zamykamy laptopa, a nasza opinia rusza w podróż po bezdrożach sieci. I nie możemy mieć absolutnie żadnej pewności, jakie będą tego konsekwencje.

Być może jest to wynik wyjścia z wprawy, cofnięcia się w rozwoju, jakieś mojej ignorancji, czy lenistwa. Lenistwa najpewniej, bo jestem beznadziejnym przypadkiem pod tym względem... Ale po raz kolejny kompletnie zaskoczył mnie finał powieści. Oczywiście domyślałam się, że nie może pójść tak gładko, jak mogłoby się wydawać niemal do ostatniej strony, kiedy kończy się proces w sprawie zaginięcia małej Daisy. Chociaż nawet gdyby ten etap okazał się być tym kluczowym, który faktycznie zamyka sprawę, byłabym równie usatysfakcjonowana. A tu proszę, taki przewrót, takie buty!!! Mogłoby się wydawać, że po lekturze kilkudziesięciu podobnych powieści już nic człowieka nie zaskoczy. A jednak.

Do czego by się tu przyczepić? Chętnie powiedziałabym, że nie ma do czego, ale nie tym razem. Jest kilka elementów, które bardzo rażą. Jednym z nich jest delikatna przesada, mówiąc oględnie.... Czasem ten splot dziwnych zbiegów okoliczności, niespodziewanych zdarzeń, czy nieprawdopodobnych zwrotów, wydaje się wręcz niemożliwy. Nie raz miałam wrażenie, że niebezpiecznie lawirujemy nad przepaścią i zaraz wpadniemy w wir absurdu. Czyżby w grę wchodziło porwanie przez UFO? Oczywiście trochę ironizuję, ale jest taki moment w powieści, kiedy faktycznie odczuć można przesyt. Nikt oczywiście nie wymaga, żeby fikcja była prawdopodobna- no wręcz przeciwnie. Ale skoro poruszamy się w uniwersum naszego realnego świata, lepiej jednak nie przesadzać z tymi odlotami. Odrobinę drażni również pewne niedopracowanie charakterystyk niektórych bohaterów. Bywają oni zbyt schematyczni, jednowymiarowi i przewidywalni. Ale nie jest to aż tak uciążliwe, żeby odwrócić uwagę od bezdyskusyjnych walorów książki.

"Kto porwał Daisy Mason" to idealne guilty pleasure dla każdego fana dobrego, porządnie zagmatwanego thrillera. Żeby była jasność- to nie jest najlepszy dreszczowiec ever:), choć można by tak wnioskować po moich peanach... Powieść Cary Hunter to po prostu bardzo dobrze wyważona,  wciągająca rozrywka.

Komentarze

Popularne posty