Panienka z okienka. O tym, że pozory jednak nie mylą... (Minka Kent "Idealne życie")
Yyy..........................................................
Yyy...........................................................
Hmm.........................................................
Nie wiem doprawdy..................................
W tym momencie żałuję bardzo, że nie jestem tzw. "buktuberem". Jakże prościej byłoby mi oddać te skrajne emocje, przy pomocy mimiki, gestu lub odpowiedniego... dźwięku (nie będącego mową)...
CO TO JEST??? JA NIE WIEM!!!
Thrillerowy koszmarek. Twór książko podobny. "Dziewczyna z pociągu" to przy tym dzieło na zupełnie przyzwoitym poziomie. Nawet wątki tu się pokrywają. Mamy motyw podglądania, tajemnice z przeszłości, złe kobiety, nie potrafiące uszczęśliwić swoich mężczyzn, oraz tychże mężczyzn, znudzonych rodzinnym życiem itd., itp., itd., itp. Na tym powinnam zakończyć ten komentarz, ale nie mogę się tak po prostu zatrzymać. Bezduszne pastwienie się nad książkami nie jest moim ulubionym zajęciem. Jednak baaaaardzo rzadko zdarza się, żeby historia była, aż tak słaba, tak zupełnie popsuta, tak gruntownie wykoślawiona. Istnieją książki nudne, napisane bez polotu, stylistyczne lichoty itp., ale "Idealne życie" to jest książka USZKODZONA.
Dlaczego? Ponieważ sam koncept fabularny jest niezły. I ta sama historia, ale opowiedziana w sposób przynajmniej poprawny, z minimalnym wyczuciem, z bohaterami, choć odrobinę bardziej żywymi, oryginalnymi i PRAWDOPODOBNYMI, mogłaby być zupełnie ciekawą i godną uwagi pozycją. Okładkowe porównanie do wspomnianej już książki Hawkins, wywołało oczywiście lekki niepokój. Acz pozory jednakowoż mogą mylić. O nie, nie. Nie w tym wypadku.
Mamy zatem kolejny monumentalny gniot.
Jedyny pozytywny aspekt tej książki to faktycznie NIEZŁY pomysł na intrygę. Ale tylko "niezły". Nie jest to nic nowego, nic oryginalnego, ani jakoś specjalnie ciekawego. Fani thrillerów psychologicznych, bo z takim mamy tu do czynienia, zgodzą się ze mną z pewnością, że temat zaburzeń osobowości i tematy pokrewne, zostały już wielokrotnie przemielone. A w gąszczu tytułów odnaleźć można masę świetnych, sensownych pozycji. Omawiany tytuł, nie jest wart uwagi. Bo cóż z tego, że zamysł dobry, skoro wykonanie nędzne.
Nie mam na myśli strony technicznej, ponieważ ta akurat jest do przyjęcia. Wprawdzie nikły zasób epitetów może u wymagającego czytelnika wywołać lekką dezorientację- bo jak tu się skupić na treści, kiedy narratorka, po raz kolejny powtarza, że coś tam "ma odcień czekoladowy", albo coś tam "o barwie czekolady", albo coś tam " jest koloru czekoladowego"..? No... Ale wróćmy do meritum:).
Narracja pierwszoosobowa w czasie teraźniejszym. Aha. To właśnie ta, której nie znoszę, ale dałam szansę! Wziąwszy pod uwagę fakt, że taki sposób opowiadania może mieć istotny wpływ na pogłębienie psychologicznej charakterystyki postaci, to ok. To ja czytam. To ja się staram zrozumieć. Tylko, że te moje wielkie słowa, nijak się mają do treści "Idealnego życia". Idealny... to jest jedynie przykład tego, jak się nie powinno konstruować bohaterów. A to przecież jest tu najistotniejsze. Na relacjach dwóch głównych bohaterek zbudowana jest cała fabuła książki. A one są tak głupie, że głowa mała!
Wiem, że to kolokwialne stwierdzenie, niegodne "poważnej" opinii:). Ale tylko słowo "głupie" przychodzi mi do głowy. Nie wierzę, że w przyrodzie występują tak płytkie, infantylne, niezdecydowane, nieogarnięte, permanentnie niezadowolone kobiety.
Zarówno Autumn, jak i Dadhne, są przykładem takich właśnie. Jedna z nich ma wprawdzie kłopoty psychiczne, ale przecież zamysł był chyba taki, żeby odbiorca się tego nie domyślił od pierwszej strony... A one obydwie, moim zdaniem, są nieudane do bólu- bardzo nijakie, plastikowe i powierzchowne. Ich wywody męczyły mnie okrutnie.
Zamiast skupiać się na tym co było istotą problemu, czyli na tym, co sprawiło, że bohaterki znalazły się w takiej a nie innej sytuacji życiowej, jakie są między nimi korelacje, i co się tak naprawdę stało w tych dwóch, dziwnych rodzinach, ja zapytywałam samą siebie: "o czym te kobiety mówią???". O fryzurach, o modnych ciuchach, o perfumach, o najnowszych zdjęciach, zamieszczonych w mediach społecznościowych, o wystroju wnętrz (!?). Gdyby, choć jedna z tych rzeczy, była istotna dla rozwoju fabuły, nie miałabym uwag. Ale to takie pitu, pitu. Nic nie wprowadza, o niczym nas nie informuje. Chyba tylko, o tym, że bohaterki, w swoim emocjonalnym rozwoju, zatrzymały się na etapie piętnastolatek. Dalej. Czy on mnie jeszcze kocha? Czy ja mu się podobam? Dlaczego nie zwrócił uwagi na mój nowy strój kąpielowy? Dlaczego nie chce ze mną spać? Dlaczego nie pyta czy doszłam? Uchodzi ze mnie powietrze, gdy o tym rozmyślam... Autorka nie pozostawia miejsca na jakąkolwiek analizę. Nic tu nie jest zagadką, nic nie intryguje. Motywacje postaci są jasne jak słońce i ta psychologiczno- kryminalna thrillerowa otoczka nic tu nie pomoże.
Żadna normalna kobieta, nie będzie czerpać przyjemności z czytania, o kolejnych babkach uzależnionych od pieniędzy i wątpliwej miłości swoich niby- partnerów! Bo panowie, którzy gdzieś tam wyłaniają się w piątym tle, też są zupełnie nieudani, budyniowaci i pozbawieni samczego polotu. Ci bohaterowie to kukły, a ich gadki- szmatki, to pseudo- psychologiczne dywagacje. Nie ma w nich żadnej głębi, żadnych sensownych myśli, nad którymi można by się pochylić. Ja czekałam jedynie na końcowe parę zdań, które wyjaśniłoby taki, a nie inny rozwój zdarzeń. Okazało się, że z powodzeniem można by akcję książki streścić na połowie strony.
To akurat nie musiałby być zarzut. Weźmy taki "Koniec defilady" Forda (wiem, wiem- tego się w ogóle nie powinno razem wymieniać, ale tak mi przyszło do głowy nagle). Tu zdarzenia też śmiało można opowiedzieć w paru zdaniach. Ale co tam się pomiędzy tymi zdaniami rozgrywa, to już sama poezja- głębia, analiza, umotywowanie, wyjaśnienie i zaspokojenie! Jeśli zaś po przeczytaniu książki, chciałoby się wymazać jej większość z pamięci, to znaczy, że coś poszło nie tak.
Brrr!!! Naplułam jadem. Trzeba by teraz oprzątnąć... Po pierwsze- usuwam tę pozycję z mojej głowy. A potem pozmywam ten żrący jad... :P
Ależ ja lubię takie pastwienie się nad książkami! Pewnie, gdybym tę pozycję przeczytała i nie daj Boże by mi się ona spodobała, pewnie inaczej bym zaśpiewała. A tak? Recenzenckie niszczenie złych książek to jedna z ulubionych moich czynności, zaraz za czytaniem takich recenzji. Nie będę Ci życzyć więcej tak mało pozytywnych przeżyć, ale gdzieś w głębi duszy i tak czekam na kolejną opowieść o podobnych gniotach XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ania z https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com/