Kiedy nad Wyspą Pioruna przetacza się grom, a lodowe siostry stapiają się w jedno ... (S. K. Tremayne "Bliźnięta z lodu")
Wow, wow, wow! Oto pięciogwiazdkowy thriller psychologiczny. Oto książka, która zawiera wszystko, czego tylko może zapragnąć amator intrygującego, trzymającego w napięciu, klimatycznego, i świetnie skonstruowanego dreszczowca! To wszystko tu jest! Mroczna, zimna, ostra, niebezpieczna uczta dla zmysłów! Od przyciągającego uwagę tytułu, aż po ostatnie zdanie- do połknięcia w jeden wieczór. A będzie to wieczór niezapomnianych wrażeń.
Po ostatnim, bardzo nieudanym, spotkaniu z thrillerem psychologicznym (którego- tytułu- nie- wolno- wymawiać;), miałam wielogodzinną, męczącą zgagę. A tu proszę! Balsam na moją duszę. Takie historia to ja lubię. Lubię to rozedrganie, niespokojny oddech, przyczajone zło, zgrzyt, i ciągłe wrażenie, że znowu zostałam zwiedziona na manowce.
Pierwszym impulsem do zapoznania się z "Bliźniętami z lodu" stał się dla mnie sam tytuł. Ciekawiło mnie, co się kryje za tą mroźną metaforą. Bo, że to metafora wiadomo od początku, ponieważ nie mamy do czynienia z horrorem. Chociaż gęsto tu od elementów, jemu właściwych. Co jest niewątpliwym plusem, gdyż przyczynia się do zbudowania niezwykle groźnej, śliskiej, drażniącej, czarnej i lepkiej jak błoto, atmosfery.
Nie do końca rozpracowana biochemia więzów krwi w przypadku bliźniąt, to dla psycho- medycznego laika, zawsze temat intrygujący. Jednak w żadnym razie nie jest to motyw nowy. Bo i należy od razu zaznaczyć, że w książce mamy w zasadzie do czynienia niemal jedynie z elementami wtórnymi. Ale niech nikogo ta wtórność nie zniechęca, ponieważ elementy te są tak uszeregowane, że ani na chwilę nie odczuwa się rozczarowania.
Ja również początkowo spodziewałam się historii typu "Mroczna połowa" Kinga, czyli czegoś przewidywalnego, co w żadnym razie nie może mnie zaskoczyć- o spękanej duszy, rozdwojeniu jaźni, czy czegoś w tym rodzaju. Opowieść o bliźniętach, podobnych jak dwie krople wody. Jedno ginie w tragicznym wypadku, drugie ugina się pod ciężarem żałoby i jego psychika zaczyna szwankować. Są jeszcze rodzice- pogrążeni w dominującej, czarnej rozpaczy, niemal obłąkani z bólu. Może być interesująco, ale czy pojawi się to coś? Ten czar, tajemnica, błysk? Nie sądziłam, że ta historia mnie porwie i rozerwie na strzępy. Ale pomyliłam się na szczęście. A to była dopiero pierwsza moja pomyłka tej nocy...
BLIŹNIĘTA. Nie jest to zwyczajna historia o bliźniętach, choć na taką się początkowo zapowiada. Im głębiej i dalej w tekst, tym wyraźniej czuje się, że w tej opowieści kryje się coś znacznie bardziej niepojętego, niż sama tylko skomplikowana relacja między siostrami. Dopiero po pewnym czasie, zwraca się uwagę na to, że to nie one odgrywają tu rolę kluczową. Świetny zabieg mylący tropy. Tak bardzo skupiłam się na śledzeniu losów Kirstie i Lydii (bo do końca są wątpliwości, z którą z dziewczynek mamy do czynienia), że inne elementy zaczęły mi umykać, a to one właśnie stanowią klucz do rozwiązania zagadki.
NARRACJA. Znienawidzona przeze mnie narracja pierwszoosobowa tutaj okazała się starzałem w dziesiątkę. Konstrukcja jest świetna. Relacje matki, przeplatają się z tradycyjną, trzecioosobową narracją, ale prowadzoną z punktu widzenia ojca. Pod koniec ten schemat zostaje zaburzony, co stanowi kolejne zaskoczenie. Tutaj również przyznaje się do błędu, ponieważ wydawało mi się, że przeoczona została bardzo ważna kwestia. Brakowało mi choć szczątkowej relacji z punktu widzenia dziecka. Czekałam na nią cały czas, aż nagle pod koniec okazało się, że zabieg ten był przemyślany i celowy. A ja chylę czoła, ponieważ czuję się oszukana, przechytrzona i nabita w butelkę, w sposób absolutnie mistrzowski.
EROTYKA. Jest jej sporo. Jest to erotyka podana na sposób dość wulgarny i momentami niewspółmierny do reszty relacji, raczej stonowanej stylistycznie i językowo. A jednak, okazuje się, że nie ma w tej historii elementów zbędnych- wszystko jest na swoim miejscu. A wybujałe erotyczne rojenia Sarah łączą się ze straszliwą tragedią jej rodziny.
WYSPA. Należy docenić miejsce, w którym autorka umieściła swoich zagubionych, przemarzniętych i zdezorientowanych bohaterów. Nie jest to może coś nowego, ale ja odnalazłam mnóstwo przyjemności w odkrywaniu tej tajemniczej, odizolowanej, szkockiej wyspy. Pełna zwodniczych punktów, niebezpieczna, bagienna, cuchnąca stęchlizną i mglista, zdaje się być materialnym odbiciem chaosu, w jakim znajdują się dusze i umysły, zamieszkujących ją ludzi. Miała być lekarstwem na ich poranione serca, a przyczyniła się jedynie do pogłębienia ich depresji i lęków. Podobnie jak dom Moorcroftowie, którego ściany zaczynały walić się pod naporem tajemnic, kłamstw, manipulacji i gorzkich rozczarowań.
Rasowa groza, niebanalny thriller psychologiczny, oraz zaskakujący dramat w jednym. To też warto podkreślić- "Bliźnięta z lodu" to historia z ogromną tragedią w tle, traktująca o miłości, stracie, cierpieniu oraz skomplikowanej sieci zależności i uzależnień, z misterną intrygą i niepowtarzalną atmosferą. Polecam sercem i duszą!
Ooo, ależ mnie zachęciłaś do sięgnięcia po "Bliźnięta z lodu"! Nie narracji pierwszoosobowej (a jeszcze jak dojdzie do tego czas teraźniejszy, to aż mi się wnętrzności skręcają), dlatego pozytywna recenzja kogoś, kto jej również nie cierpi, tym silniej mnie przekonuje. Już wiem, jaki thriller powita ze mną październik:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ania z https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com/