Laura i Filon... Ach! Co to był za ślub! ("Pryncypium" Melissa Darwood)

Znalezione obrazy dla zapytania pryncypium książkaBoże... Dosadnie się muszę wypowiedzieć, bo jestem NIEZADOWOLONA. Ja wiem, że fantastyka rządzi się swoimi prawami. Mało! Mnie się nawet wydaje, że ja- tak pi razy drzwi, ale jednak- kumam ten gatunek. I już miałam całkiem nie dawno do czynienia z takim skądinąd egzotycznym połączeniem swojskości z fantastycznością ("Śmieciowisko"), ale ta książka to niestety kolejny przykład źle wykorzystanego potencjału...

Stwierdzam to z najwyższą przykrością, bo cenię takie innowacyjne pomysły, ale to nie jest dobrze skonstruowana opowieść. Chociaż... Może nie tyle chodzi o konstrukcję w wymiarze technicznym, co o aspekty stylistyczne. Jak dla mnie ta mieszanka to już za dużo. Ale o tym później.

Historia to bardzo oryginalna. Koncepcja połączenia w ludzkiej duszy trzech antagonistycznych sił: Nomen (imię), Ipsum (odruch psychiki), Lokum (impuls ciała) i skupienie się na wewnętrznych rozterkach, targanego nimi człowieka- jak najbardziej na ogromny plus. Osadzenie akcji w polskich realiach również jest czymś fajnym. Bohaterowie mogą być... Średnio dopracowane charakterystyki, ale okej, to by przeszło. W końcu mamy do czynienia z literaturą młodzieżową, autorka jest młoda i wyraźnie skłania się ku "romantyczności" (w tej odrobinę przesłodzonej wersji...), więc pewne schematy trzeba po prostu zaakceptować. Jednakowoż cała stworzona przez nią alternatywna rzeczywistość jest faktycznie szalenie ciekawa. Śledziłam uważnie akcję, poznawałam nowe fakty o tym przedziwnym świcie Laufrów,  Hermanów, Septyki  i w ogóle całego Pryncypium. ŚWIETNA ROBOTA! W dobie kalkowania wszystkiego taka wyobraźnia to rarytas. Główna oś opowieści, na której opiera się cała fabuła, możenie nie jest szczególnie nowatorska, ale to akurat zupełnie nie przeszkadza w odbiorze.

Forma też niezła. Nie, żeby była jakoś wybitnie dobra. Ale poziom poprawny w zupełności nam tu wystarczy. Nie oczekujemy przecież Bóg wie czego! Sprawnie, zgrabnie, hmm... Ładnie? Brzmi baaardzo nieprofesjonalnie, ale trudno. Ładnie jest.

Ładnie jest... do momentu, kiedy górę bierze owa odautorska "romantyczność". Następuje to gdzieś w połowie długości. I ja się w tym miejscu dosłownie odbiłam od tej opowieści. Opis krowiego (albo koziego- nie pamiętam, bo nie mogła ogarnąć, co się tak właściwie dzieje!) porodu, wprawiła mnie w osłupienie. A potem to już z górki. Cudowna metamorfoza głównego bohatera, miłość wszechogarniająca- OLUKROWANA. Jakaś pokraczna wersja Pięknej i Bestii. CHAOS.

Nie często mi się to zdarza, ale brak mi słów. Zakończenie poraża swoim miłosnym wydźwiękiem. Fantastyka i magia gubią się gdzieś w wiejskim polu, pomiędzy łanami zbóż. Aż chce się zanucić:

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły,
I coś tam klaszcze za borem.
Pewnie mnie czeka mój Filon miły
Pod umówionym jaworem.

Nie będę sobie warkocz trefiła,
Tylko włos zwiążę splątany;
Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,
A mój tam tęskni kochany.

Wezmę z koszykiem maliny moje
I tę plecionkę różowę;
Maliny będziem jedli oboje,
Wieniec mu włożę na głowę.

Prowadź mię teraz, miłości śmiała!
Gdybyś mi skrzydła przypięła!
Żebym najprędzej bór przeleciała,
Potem Filona ścisnęła! 

.... Itd.... Proszę zanucić ze mną i przystąpić do czytania:), może jestem już po prostu za stara, żeby mnie "romantyczność" oczarowaną uczyniła...

Komentarze

Popularne posty