Mam ochotę się zabić... (Monika Zajas "Autodestrukcja")

Znalezione obrazy dla zapytania AUTODESTRUKCJA ZAJASMam ochotę się zabić... z powodu tej oto książki. Ktoś to wydaje, marnuje czas, pracę, papier, pieniądze. Ktoś za to potem płaci. Następnie jeszcze musi przeczytać. Jeśli książka jest mu obojętna- to pół biedy. Ale jeśli wywołuje reakcje, takie jak powyższa- ZGROZA. Ale nie żeby to było wynikiem treści samej w sobie. Zaczęłabym się naprawdę martwić o siebie, gdyby to pseudo-psychologiczne paplando doprowadziło mnie na skraj przepaści! Ponieważ jest to po prostu niezmiernie marne paplando... I każdy lubi czasem zaznać skraju umysłowej przepaści. Ale nie umysłowej doliny!!! Jeśli jest ktoś, kto rozumie tę konwencję i chciałby mi ją objaśnić- tak, na chłopski rozum, tak dla prostego człowieka z ludu- proszę o pomoc... Chętnie zapłacę...

A ja tak tylko w paru słowach... nakreślę, co ja o tym myślę. 

Proza psychologiczna z natury swojej łatwa nie jest. Siłą tej dobrej prozy jest to, że bywa z goła niebezpieczna. Niepostrzeżenie angażuje czytelnika. Całym arsenałem środków mami jego zmysły i rozum. Budzi lęki- odżywają traumy. Budzi niepokój- bo sprawia wrażenie, ża wie dokładnie czego tak naprawdę się boimy. Dlatego nie każdy jest stworzony do czytania książek psychologicznych. I nie każdy powinien je tworzyć.

"Autodestrukcja" jest bardzo płaska. Może nie jak deska. Skłamałbym twierdząc, że nie ma w niej absolutnie niczego wartego uwagi. Bo coś tam jednak jest:P. Jakaś drzazga  się trafi od czasu do czasu. Ale nie jest to taki poziom, jakiego oczekuje nawet średnio zaawansowany czytelnik. Wiem, że książka ma wielu zwolenników, całkiem dobre recenzje na blogach i portalach tematycznych. No nie kumam tego zupełnie. Według mnie to literatura na miarę licealnych zwierzeń. Tu zbyt pompatyczna, tu znowu pretensjonalna, tam z kolej budząca śmiech i politowanie.

Same historie są nawet dobre. W innym układzie pewnie można by je uznać za całkiem ciekawe. Trzy przeplatające się wątki. Trzy zupełnie inne problemy. Jeden przewrotny finał. Tytuł chwytliwy. Kampania marketingowa wyjątkowo dobrze skrojona. Łatwo dać się wmanewrowywać, gdyż zapowiada się nadzwyczaj dobrze. A jest fatalnie.

Tak powierzchownej charakterystyki bohaterów dawno nie spotkałam na swojej czytelniczej drodze. A przecież paździerze trafiają się co i rusz. No więc, jak to możliwe? Myślę, że zadecydował kontrast pomiędzy tym czego się oczekuje po prozie psychologicznej (a oczekuje się pogłębionej analizy charakterologicznej), a tym, co nam tu zaproponowała autorka. Czy raczej, czego nam tu odmówiła... Nie zbudowała wiarygodnych postaci, nie zasygnalizowała złożoności ich osobowości, nie pokazała tego, jak skomplikowany jest proces dochodzenia do tak skrajnych sytuacji, jakie rozgrywają się w jej książce. W efekcie mamy bardzo schematyczne wizerunki, bohaterów sztucznych i nieciekawych, pomimo wszystkich tych patologicznych okoliczności, które doprowadzają ich na skraj przepaści. 

Poza tym, akcja pędzi na łeb na szyję, w efekcie czego trudno właściwie nadążyć za  rozwojem poszczególnych wątków. Nie sądzę, żeby był to zabieg celowy. Raczej kiepski warsztat. Historie są  bardzo uproszczone, okropnie skrócone, pełne absolutnie źle pojętego niedopowiedzenia. Zupełnie nowy wymiar uogólnienia. Tak się nie buduje ciekawej opowieści- tak się ją niszczy i dusi w zarodku.

Można wyróżnić raptem kilka momentów,  które istotnie zapadają w pamięć. Więc, albo autorka jest jeszcze nieoszlifowanym diamentem, albo wyszło jej to tylko przez przypadek... Sposób zobrazowania tego momentu, kiedy marzenia i ambicje przeradzają się w obsesję, przyswoiłam i cytuję z pamięci: ziarno pękło i zaczęło kiełkować... Niby nic, a jednak celnie. Ale ile tego dobra? Tyle co kot napłakał. Kolejna książka, która cierpi na "potencjalność". Potencjalnie mogłaby być dobra, gdyż potencjalnie autorka miała dobry zamysł. A ja, na ten przykład, potencjalnie mogłabym być świetną pisarką, ale umiem pisać tylko średnie recenzje... Byle potencjał wiosny nie czyni...

I ta stylistyka... rodem z taniego romansu. Nie mogę się nadziwić, że nikt nie zwrócił na to uwagi! Bardzo ciężko czyta się te proste zdania, bardzo jednokrotnie złożone (w dosłownym gramatycznym sensie). Jak szkolna czytanka, albo  ćwiczenia z gramatyki. Naszpikowane błędami różnej maści, głównie stylistycznymi, które dają po oczach. Nie ma co:(. Buntuję się na taką formę, ponieważ nie jest ona godna prawdziwej książki, prawdziwej literatury. I świadczyć może jedynie o braku respektu do czytelnika. Bo, jak mówi Katarzyna Bonda, dobra i dopracowana formalnie książka jest wyrazem szacunku i wdzięczności dla odbiorcy (czy jakoś w ten deseń- chodzi o sens, a nie o dosłowność:).

Mam wrażenie, że dano mi do odczytu krótką instrukcję autodestrukcji, a nie jej wnikliwą, twórczą analizę. Jeśli chce mi się bardziej śmiać niż rozkminiać, to raczej średnia rekomendacja... N I E   P O L E C A M!!!


Komentarze

Popularne posty